wtorek, 23 lutego 2010

Pierwsza rocznica projektu EZOP

Od momentu w którym KGP wprowadziła w życie projekt Edukacyjnie Zorientowanego Oddziału Policji, minął okrągły rok. Na samym początku funkcjonowania pomysł budził wiele kontrowersji – głównym punktem zapalnym stała się kwestia finansowania – wielu do dziś uważa, że można by było te pieniądze spożytkować lepiej. Trudno było odmówić im racji, zwłaszcza biorąc pod uwagę kondycję finansową Policji w naszym kraju. Obawiano się również nadużyć ze strony samej służby, jednak czas pokazał, że projekt spełnia swoją rolę, co znajduje odbicie w stale rosnącym poparciu społeczeństwa. Dla osób, które nie miały dotąd styczności z funkcjonariuszami projektu EZOP, przytaczamy kilka wybranych listów do naszej redakcji.



Iwona (29l.matka dwójki dzieci): "(...)Zostawiłam Zuzię (córka, 2 lata) w wózeczku dosłownie na moment. Wychodzę ze sklepu z siatkami i wózka nie ma, córki nie ma. Natychmiast zadzwoniłam do męża i pojechałam na Policję. (...) Na komisariacie przyjmujący zgłoszenie poinformował mnie, że muszą minąć 24 godziny zanim przyjmie zgłoszenie, gdyż dziecko jest już teoretycznie na tyle duże, że mogło samo oddalić się i pójść do którejś cioci. Posterunkowy zasugerował poszukanie dziecka samemu. Potwornie się bałam o Zuzię, nigdy nie zostawiałam jej samej dłużej niż na parę minut. Mąż w tym czasie obdzwaniał znajomych i sąsiadów. (...) Gdy wróciliśmy do domu, w klatce przywitał nas obcy człowiek, jak się okazało, policjant z EZOP w cywilu. Podobno oni zawsze są w cywilu. Przedstawił się i oddał nam małą z pouczeniem, że powinniśmy na nią lepiej uważać, bo nigdy nie wiadomo kto może ją zabrać następnym razem. Musiał przejść specjalne szkolenie – Zuzia w ogóle się nie bała i szybko zaprzyjaźniła się z "nowym wujkiem". Nigdy więcej nie zostawię jej samej."

Tomasz (34 l., doręczyciel przesyłek z Radomia): "Piszę do Państwa nie kryjąc oburzenia na [funkcjonariuszy EZOP - zmodyfikowane przez redakcję]. Zostawiłem na chwilę samochód przed jednym z bloków i poszedłem doręczyć paczki. Wracam – fury nie ma! Zgadza się, zostawiłem kluczyki w środku, ale wiadomo jak jest – czasu mało, zima – nie wiadomo czy zapali. Łapię za telefon, dzwonię pod 112 i na dyspozytornię – wiadomo – w bagażniku paczki do doręczenia. Jadę na komisariat, zgłaszam kradzież. Przemiły pan przedstawił mi statystyki i poinformował (...), że w zasadzie to szanse na odzyskanie pojazdu są małe. Powiedziałem mu, że to moje źródło utrzymania i jeszcze z paczek rozliczyć się trzeba będzie. A (...) on na to, że trudno, trzeba było lepiej zabezpieczyć. W końcu odebrał telefon i powiedział, ze jeżeli nie mam nic do dodania to mam wrócić do domu i czekać na kontakt. Wychodzę z komisariatu, a tam na parkingu mój samochód. Opierają się o niego jakieś dwa ciemne typki. Podchodzę do nich, pokazali blachy, przedstawili się że z EZOP, oddają mi kluczyki i mówią, że mam lepiej uważać na swoje mienie, bo następnym razem mogę mieć mniej szczęścia! Ja im na to, że tak od dwóch lat robię – jak to usłyszeli to (...) jedne wystawili mi mandat za "niezabezpieczenie pojazdu przed uruchomieniem przez osoby niepowołane", że to niby recydywa – normalnie dostałbym pouczenie. Co za (...) cały dzień psu w budę!"

Franek (42 l.,przedstawiciel handlowy z Warszawy) pisze: "(...) Mam też pytanie, ale zacznę od początku. Jakiś baran wlókł się lewym pasem na Puławskiej, wyprzedziłem go i lekko przyhamowałem. Niestety refleks miał taki, jak styl jazdy. Puknął mnie nieco. Drań od razu zjechał na pobocze, ja zostawiłem samochód tam gdzie stał – w końcu mam AC i muszę fotki porobić. Idę do gościa żeby mu powiedzieć, co o nim myślę, czyli że po to ma samochód żeby nim jechać, a nie leżeć na lewym pasie. Nagle jakiś samochód z piskiem opon zatrzymał się tuż przy mnie zmuszając mnie do odskoku – wysiadło z niego dwóch zakapiorów i krzyczą do mnie czemu stoję na jezdni (sic!) i czemu zostawiłem samochód na lewym pasie. Odkrzyknąłem im, że to nie ich sprawa. Wyciągnęli blachy, okazało się że EZOP. Zdziwiłem się, bo wydawało mi się, że znam na pamięć wszystkie tajniackie fury policjantów incognito (...). Wygłosili mi półgodzinną pogadankę – co się robi z pojazdami po kolizji, w której nikt nie ucierpiał, dlaczego nie wolno stać na ulicy, spisali zeznania świadków i wypisali mi dwa mandaty! Jeden za nieusunięcie pojazdu i zablokowanie ruchu, drugi za przechodzenie przez jezdnię w miejscu niedozwolonym. Sprawa kolizji znajdzie swój finał w sądzie grodzkim, gdyż poinstruowali oni tego ślamazarnego gamonia, że to wcale nie musiała być jego wina. I tu pojawia się moje pytanie. Czy im wolno uświadamiać frajerów o przysługujących im prawach? Teraz mam porysowany zderzak i nie wiem czy robić naprawę pokrywając z AC czy czekać na wyrok sądu."

Jak widać osobami, które miały bezpośredni kontakt z funkcjonariuszami EZOP, miotają sprzeczne uczucia. Jednakże najnowsze wyniki badań pokazują, że poparcie społeczne dla Projektu rośnie z miesiąca na miesiąc – obecnie wynosi 76%. Ankietowani odpowiadają, że historie zaaranżowane przez życie i wykorzystane przez EZOP bardziej przemawiają do wyobraźni niż teoretyzowanie specjalistów. Wieści o sytuacjach wygenerowanych przez EZOP rozchodzą się niczym wirus - z ust do ust, zazwyczaj wśród osób najbliższych tym, którzy napotkali specjalną jednostkę Policji na swojej drodze.

Redakcja życzy wszystkim funkcjonariuszom jak najmniej pracy w kolejnych latach, co świadczyć będzie o wzroście świadomości obywateli. Mamy jednocześnie nadzieję, że kiedyś jednostka EZOP przestanie być niezbędna.

Przełom w walce z głodem

Z prof. Kian Ferdi-Capti rozmawia nasz redaktor M.C.R.

Dziękuję że zdecydowała się Pani poświęcić mi czas przed odlotem do Afryki.

Mnie też jest ogromnie miło, ale jak Pan zauważył – spieszę się na samolot. Nasza nowatorska metoda musi zostać jak najszybciej wprowadzona – każda minuta się liczy.

Proszę opowiedzieć jak pojawił się pomysł tej terapii.

Wszystko zaczęło się od wywiadów z 10 tysiącami osób z nadwagą – ok. 80% z nich winą za swój stan obarczyło problemy z tarczycą, hormonami lub wątrobą. Przebadaliśmy wnikliwie blisko tysiąc z nich i doszliśmy do wniosku, że za nadwagę – czyli nadmiar tłuszczu w organizmie, odpowiadają w większości przypadków właśnie te problemy. Pozostałe 20% to geny, a na te wpływu nie mamy. Jeszcze.

I zdecydowaliście się na?

Wybieraliśmy spośród kilku wariantów – wątroba, tarczyca lub kuracja hormonalna. Zdecydowaliśmy się na chemiczne uszkodzenie tarczycy – jak najłatwiejsze w implementacji na tak dużą skalę – zabieg jest jednorazowy i zdecydowanie tańszy niż długotrwała kuracja hormonalna, a uszkodzenia wątroby stwarzają dodatkowe, niepotrzebne ryzyko.



Jakich efektów należy się spodziewać i w jakim czasie?

W ciągu pierwszych 1 tygodnia przeprowadzimy zabieg na 100 000 mieszkańców. Postaramy się utrzymać tempo przez pół roku, ale przewidujemy miejsce na poprawki. Na program pilotażowy wybraliśmy Etiopię, gdzie obecnie sytuacja żywieniowa jest najtrudniejsza i każdego dnia tysiące umierają z głodu. Efekty będą widoczne już po kilku miesiącach – osoby z uszkodzoną tarczycą przybiorą na wadze – później oczywiście pojawi się problem nadmiernej otyłości, lecz to już da się rozwiązać innymi środkami – najważniejsze jest obecnie, aby ci ludzie – obecnie będący zdecydowanie zbyt chudzi – przybrali jak najszybciej na wadze.

100 000 co tydzień?

Tak, zgadzam się, to tytaniczna praca. Ale podejmiemy ten wysiłek – skuteczna walka ze śmiercią głodową jest warta tego poświęcenia.

Czy na pewno rozwiąże problem?

Cóż to za pytanie?! Czyżby przyszedł Pan nie przygotowany? Dane o przyczynach otyłości są powszechnie dostępne - każdy o tym wie i wszędzie o tym piszą – jako główne powody własnej otyłości ludzie podają: problemy z tarczycą i zaburzenia hormonalne. My tylko wybraliśmy najprostszą metodą wywołania tych zaburzeń, a nie może Pan zaprzeczyć, że otyłość to w tej chwili najmniejszy problem krajów trzeciego świata. Ale ma Pan rację, problemu nie rozwiąże – przynajmniej nie od razu. Szacuje się, że osób u których należy przeprowadzić zabieg jest kilkaset milionów, co jest nie lada wyzwaniem.

Już teraz wiadomo, że za swoje odkrycie jest Pani nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla. Czy to właściwy sposób nagrodzenia Pani pracy?

Nie robię tego dla nagród, tylko dla ludzkości. Spodziewałam się być może nominacji do Nobla w zakresie medycyny, ale okazało się, że głód jest przyczyną większości konfliktów w tym regionie, więc moje odkrycie przyczyni się walnie do zmniejszenia ilości wojen na świecie. Każda forma docenienia pracy jest mile widziana i motywująca do dalszej pracy.

Jakie planuje Pani kolejne kroki w walce ze śmiercią głodową?

W tym momencie prowadzimy badania nad genem determinującym otyłość. Planujemy go wprowadzić do puli populacji Afryki – to jest przyszłość tej walki – gen będzie się rozprzestrzeniał samoistnie na kolejne pokolenia – nasza ingerencja w tarczycę przestanie być konieczna. Teraz proszę wybaczyć – taksówka czeka.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

środa, 10 lutego 2010

Konsekwencje spóźnienia się na statek

Jakie jest najbardziej leniwe stworzenie na ziemi? Odpowiedź wydaje się oczywista – leniwiec. Ale wnikliwi badacze teorii ewolucji stawiają pytanie: czy tak było zawsze? Nowe światło na to palące zagadnienie rzucić może ostatnie odkrycie archeologa prof. Xien Changa, który obok niewykorzystanych biletów na Arkę Noego, odkrył szkielety zupełnie nieznanego gatunku zwierząt (fot.1).



Profesorze co na podstawie szkieletu może Pan powiedzieć o tym zwierzęciu?

Na tym etapie badań trudno stwierdzić coś ze stu procentową pewnością, jednakże z dużą dozą prawdopodobieństwa jest to torbacz spokrewniony z kangurami, ale także – co ciekawe – z lemurami. Większą część życia spędzał na drzewie – na co wskazuje kształt i długość kończyn oraz charakterystyczne ślady tu i tu (tu prof. wskazał miejsca na kości), gdzie były zaczepione potężne mięśnie przedramion. Z dużą dozą prawdopodobieństwa zwierzęta te spędzały życie w koronach drzew – przynajmniej we wczesnym stadium rozwoju - wstępne oględziny ruchomości stawów łokciowych i kolanowych tych zwierząt pozwalają stwierdzić, iż nie były one w stanie wspiąć się z powrotem na drzewo po ewentualnym upadku z niego. Co nie znaczy, że ów upadek oznaczać musiał koniec zwierzęcia – dalsza część analizy połączeń stawowych sugeruje, że na ziemi mogły poruszać się na kolanach, wykonując niezgrabne skoki – podobnie do przemieszczającego się powoli zająca.

Skąd wniosek, że mówimy o torbaczach? Czyżby zachowała się skóra?

Niestety, poza szkieletem nie zachowało się nic – kości znalezione zostały wśród wapieni i okrzemek, co sugeruje, że wszystkie zwierzęta zginęły w wyniku utopienia a ich ciała osiadły na dnie gdzie zostały rozłożone przez mikroorganizmy. Na przynależność do torbaczy wskazuje przede wszystkim kształt miednicy. Ponadto w okolicy jamy ciała stworzenia, obok rzeczonych biletów na Arkę, odnaleźliśmy inne przedmioty, których pochodzenie bez wątpienia nie jest naturalne – obrobione krzemienie, kościaną igłę oraz fragmenty kości innych zwierząt. Poza tym szkielety te są bardzo podobne do współcześnie występujących torbaczy.

Może je po prostu połknęła?

Niektóre z nich były tak ostre, że bez wątpienia uszkodziłyby przewód pokarmowy każdego zwierzęcia. Poza tym każdy dorosły osobnik miał ‘przy sobie’ podobne przedmioty – im starszy tym więcej, a nic nie sugeruje żeby te zwierzęta produkowały odzież z kieszeniami.

Czy to może oznaczać, że istota ta produkowała narzędzia?

Na tym etapie trudno to wykluczyć. Zdania na ten temat są w naszej ekipie podzielone. Większość jest zwolennikami teorii, iż zwierzę to zbierało raczej rzeczy znalezione na ziemi, przechowywało je w torbie i wykorzystywało do tylko sobie znanych celów. Ja osobiście uważam, że mogły wykonywać je same – i na przykład przekazywać z pokolenia na pokolenie.

Przekazywać z pokolenia na pokolenie?

Być może osobniki, które z różnych przyczyn przeniosły się na ziemię przekazywały osobnikom na drzewach owe artefakty w zamian za jedzenie, do którego same miały ograniczony dostęp. Na razie wiemy bardzo mało zarówno o diecie jak i zwyczajach tych zwierząt, więc sama Pani rozumie – to wszystko są spekulacje.

Czyli były to zwierzęta rodzinne?

Na jednym stanowisku archeologicznym znaleźliśmy szczątki około 30 sztuk zwierząt. Na stanowisku drugim – kolejne 2 sztuki. Zwierzęta były ponad wszelką wątpliwość stworzeniami rodzinnymi – torby posiadały zarówno samce jak i samice.

Bilety znaleziono w którym stanowisku?

Przy stanowisku drugim. Ich właścicielem byli - sądząc po kształcie miednicy i fakturze kości – samiec i samica w dość młodym wieku. Poza biletami zawartość ich toreb była wyjątkowo bogata – wśród znacznej ilości rupieci znaleźliśmy nawet kościany grzebień.

Jaka jest więc przypuszczalna wersja?

Być może zaspali i spóźnili się na Arkę i tak zastał je potop.

Jak Pan skomentuje znalezisko Prof. Miu Wang, która dosłownie kilka dni temu, niedaleko góry Ararat, odkryła ciała zupełnie nieznanego gatunku, które leżały w pozycji jakby zostały związane przed śmiercią. Obok nich znaleziono dwa zużyte bilety na Arkę.

Moim zdaniem to znalezisko wywrze olbrzymi wpływ na sądy ludzi o działalności Noego. Wielu badaczy historii zarzucało mu niedbałość- niektóre gatunki w ogóle nie otrzymały biletów. Moje znalezisko sugeruje, że nie wszystkie gatunki, które bilet otrzymały zdołały z nich skorzystać. Natomiast znalezisko mojej szacownej koleżanki sugeruje, że Noe mógł być po prostu nieobiektywny i nielubiane gatunki po prostu wyrzucić za burtę. W pewnym sensie czyni go to pierwszym genetykiem w historii nauki. (tu profesor uśmiechnął się ciepło).

Dziękuję za rozmowę.

środa, 3 lutego 2010

ZTM i Rosja próbują otruć mieszkańców stolicy

Adnotacja: artykuł powstał w połowie 2009 roku, jednak wówczas żaden podmiot nie był zainteresowany jego publikacją, a temat został zbagatelizowany – nawet znany z pozornej bezkompromisowości FAKT ograniczył się w swoim artykule (lub został do tego zmuszony) do opisu "nadmiernej duszności"(patrz archiwum Fakt).

Przez wielu mieszkańców Warszawy nowa dostawa wagonów metra oczekiwana niemal z zapartym tchem, była postrzegana jako zbawienie od tłoku, potu i łez towarzyszących każdej podróży w godzinach szczytu. Nowe wagony przywitane zostały przez mieszkańców niczym czołgi wybawczej Amii Czerwonej '45r. – kwiatami i nadzieją na lepsze jutro.

Od Wikipedia


Szybko okazało się, że nowe wagony nie przyczyniły się znacząco do zmniejszenia ścisku gdyż znacząca część mieszkańców stolicy po prostu nie chce nimi jeździć! Nie tylko zaduch i smród odstrasza – mieszkańcy skarżą się na duszności, zawroty głowy, trudności z koncentracją. Wiele z tych objawów utrzymuje się cały dzień po spędzeniu w nowym wagonie nawet niecałych dziesięciu minut!

Kasia (17l.) uczennica jednego z warszawskich liceów pisze: "do szkoły dojeżdżam metrem i w związku z tym, że spędzam w nim 25min dziennie, wykorzystywałam ten czas na naukę. Ilekroć uczyłam się do klasówki jadąc nowym wagonem – otrzymywałam z niej ocenę nie większą niż 3, co obniżyło mi średnią z 4,95 w ubiegłym roku do 4,22 w obecnym. Teraz gdy widzę nowe wagony – przepuszczam je, przez co spóźniam się czasem do szkoły."

Krzysztof (39l.) dojeżdża do pracy metrem od 10lat: "nowe wagony są fatalne, nie maja żadnej wentylacji. Jako dziecko miałem astmę – wydawało mi się, że z niej wyrosłem, odkąd jeżdżą nowe wagony znów musiałem zakupić leki."

Bartek (21l.) trenujący pływanie od 8 roku życia pisze: "(...) wszyscy dojeżdżający na treningi metrem zanotowali ostatnio spadki formy. (...) Trener, po konsultacjach z lekarzem, całkowicie zabronił jeździć nam metrem – a jeżeli to nie możliwe – surowo nakazał jazdę innymi wagonami niż nowe(...). Które nowe? Te śmierdzące polopiryną."

Dyrekcja metra bagatelizuje problem. Wie, że w wagonach jest duszno. Wini za to maszynistów, którzy nie włączają nawiewów, lecz wygląda na to, że nie do końca jest to prawdą. Dotarliśmy do jednego z motorniczych (nie zezwolił on jednak na ujawnianie swoich danych), który stwierdził, że owszem nie włączają nawiewów – ale nie dlatego, że nie chcą, tylko im... nie wolno! Podobno wykryto w nowych wagonach obecność toluenu (trujący gaz - przyp.red), co zaowocowało pojawieniem się wielu "ustnych" rozporządzeń i zakazów, w tym zakazu włączania nawiewów, klimatyzacji, ogrzewania, a same wagony są używane najczęściej jak się da aby je cyt. "jak najszybciej przewietrzyć".

Nie udało się uzyskać potwierdzenia lub zaprzeczenia od nikogo gotowego podpisać się nazwiskiem. Nikt także nie ustosunkował się do powyższych zarzutów, jedyny efekt jaki przyniosły dociekania autora stanowi jeden otrzymany telefon z nieznanego numeru (prepaid, który pozostaje wciąż wyłączony aż do dnia napisania tego artykułu), w którym mężczyzna ze wschodnim akcentem sugerował grzecznie poszukanie sobie innego tematu, gdyż "będzie to dla wszystkich z większym pożytkiem". Ocenę i wybór wagonu pozostawiam czytelnikom.

Przypisy:
Wikipedia, hasło Toluen
Artykuł w Fakcie